ROZDZIAŁ II
- Muchas grasias - odparłam i odwzajemniłam uśmiech. – Facundo, si?
- Si.
- Ale jesteś wielki – powiedziałam po hiszpańsku i od razu miałam ochotę
walnąć się w czoło. Na szczęście chłopak wybuchnął głośnym śmiechem, ale zaraz
po tym zrobił zdziwioną minę.
- Znasz hiszpański? – zapytał.
- Facu! Rusz się!
- Muszę lecieć.
- Leć leć bo bez ciebie nie zaczną - zaśmiałam się. - Aaaa, zaczekaj!
Piłka! - krzyknęłam i rzuciłam mu ją wprost w dłonie.
Nie wiem ile czasu oni mieli zamiar tu
spędzić, ale ja po dwóch godzinach miałam już ochotę iść do domu. No nie
powiem, patrzenie na umięśnionych i wysokich facetów może sprawiać frajdę, ale
gdybym była teraz w Austrii...
- Alicja!
Szybko rozejrzałam się po boisku i
sprawdziłam kto mnie woła. Zamyśliłam się i zapomniałam podać graczowi nową
piłkę na zagrywkę.
- Sorry! - krzyknęłam i znowu gapiłam się bez celu w jeden punkt.
Wreszcie po paru godzinach usłyszałam to,
na co już bardzo długo czekałam :
- Chłopaki, na dzisiaj koniec, wypad do domu - oznajmił trener. – Alicja,
może pani tutaj zacząć ogarniać a jak pani skończy, to proszę przynieść klucze
od sali do mojego gabinetu.
Minęło kilkanaście minut. Całkiem szybko
poradziłam sobie z posprzątaniem po zajęciach siatkarzy. Zauważyłam jeszcze
jedną zabłąkaną piłkę, ale kosz stał niestety na drugim końcu boiska. Nie
chciało mi się już do niego podchodzić, dlatego postanowiłam posłać ją tam przy
pomocy zagrywki. Wybitnie w siatkówkę nie grałam, jednak odkąd pamiętam, zawsze
byłam chwalona za mocny i siarczysty serwis. Długo się nie wahając, podrzuciłam
piłkę do góry i z całym impetem uderzyłam w nią dłonią. Ni stąd ni zowąd ktoś
nagle napatoczył się mi się na drogę.
- Uwaga! - krzyknęłam, ale było już za późno. Cios w samą głowę.
Od razu zerwałam się z miejsca i
popędziłam w stronę poszkodowanego.
- Puta! Que es?!
- Boże! Przepraszam! Nic ci nie jest? - spytałam i zobaczyłam kogo? Facundo
we własnej osobie.
-
Aua kobieto, ale masz cios - powiedział i złapał się za głowę.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - powtarzałam w kółko.
- Dobra ok, chyba przeżyję - odparł lekko poirytowany.
- A tak właściwie, to co ty tu jeszcze robisz?
- Zostawiłem bluzę.
- Może powinien cię zobaczyć lekarz czy coś?
- Spokojnie, nie pierwszy i nie ostatni raz dostałem piłką w łeb.
- Jest mi strasznie głupio.
- Ważne że mnie nie zabiłaś. Swoją drogą, to naprawdę masz niezły serwis,
grasz?
- Nie, nie umiem grać - zaśmiałam się.
- Wątpię - zawtórował mi i jeszcze raz złapał się za głowę.
- Przepraszam - powtórzyłam już chyba po raz setny.
- W porządku, ale pozwól, że już ją odłożę, żeby nikogo więcej nie
zaatakowała - powiedział i włożył piłkę do kosza. – Nie wierzę, że tak dobrze
znasz hiszpański. Do zobaczenia - dodał i pokręcił głową patrząc na mnie
jeszcze przez chwilę, po czym pokierował się ku wyjściu. Ale ze mnie idiotka.
Godzinę później...
- Centralnie w łeb? - Adam nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Nie rżyj tak, a gdyby coś mu się stało?
- Widać, że gościu ma twardą głowę - kontynuował.
- A jak tam twoje seniorki? Nadążałeś za nimi? - odbiłam piłeczkę.
- To urocze, starsze panie. Sama przyjemność
z nimi ćwiczyć - odparł z uśmiechem.
- Zrobiłeś zakupy? - zmieniłam temat.
- Ekhem... wiesz, to całkiem zabawna
historia bo... a ty dokąd? - nie skończył, bo zaczął obserwować jak szybkim
krokiem przemieszczam się na przedpokój.
- No przecież jedzenie samo się nie kupi,
prawda? - odparłam zirytowana, po czym opuściłam mieszkanie popisowo trzaskając
drzwiami.
Uwielbiałam Adama. Traktowałam go jak
brata, a w trudnych sytuacjach zawsze mogłam na niego polegać, lecz jeśli
chodziło o bardziej "przyziemne" sprawy, to często dawał plamę, czym
bardzo łatwo wyprowadzał mnie z równowagi tak jak dziś.
Po kupieniu wszystkich potrzebnych rzeczy
nie chciałam od razu wracać do domu, aby nie doszło do kolejnej niepotrzebnej
sprzeczki między nami. Postanowiłam pokręcić się trochę po mieście, odreagować
i przemyśleć różne rzeczy. Nie minęło może 20 minut, kiedy usłyszałam telefon :
- Czego chcesz? - spytałam.
- Gdzie jesteś?
- A co cię to obchodzi?
- No wiesz, nie musisz przeze mnie włóczyć
się po parku.
- Skąd... - nim skończyłam, bo ujrzałam go
po drugiej stronie ulicy, machającego do mnie z tym swoim śnieżnobiałym
szeregiem ząbków.
- Myślisz, że nie wiem jak i gdzie cię
znaleźć? Za dobrze cię znam - zaśmiał się.
- Trzymaj - wcisnęłam mu torbę z zakupami
z udawanym fochem.
- A teraz chodź do domu, bo jeszcze mi tu
zmarzniesz i się przeziębisz - powiedział, po czym objął mnie swoim szerokim
ramieniem i wspólnie skierowaliśmy się w stronę domu.
Później...
- Lecę z Robertem na piwo, idziesz z
nami?
- Nie, zostanę, bawcie się dobrze.
- Ale z ciebie leń - skomentował moją
drogę z kocem na kanapę.
- Tak tak, idź już - pomachałam na niego
ręką.
- Dobra, pa zołzo.
- Paaa.
Zaraz po tym jak Adam wyszedł, zasnęłam.
Nie wiem jak długo spałam, ale kiedy się obudziłam było ciemno. Przeciągnęłam
się wzdłuż kanapy, po czym podniosłam się, przekąsiłam coś w kuchni, poszłam
pod prysznic, a nim się obejrzałam była już prawie 23.
Kiedy położyłam się do łóżka, ciężko było
mi ponownie zasnąć, dlatego włączyłam laptopa i zaczęłam przeglądać Internet.
Po chwili, niby przypadkowo i całkiem odruchowo weszłam na stronę Skry, na
której były dostępne różne informacje, wywiady czy wideo. Mnie zaciekawiła
jednak zakładka "skład". Ukazały mi się sylwetki wszystkich graczy
bełchatowskiego klubu. Przejrzałam je wszystkie, ale nieco dłużej zatrzymałam
się przy argentyńskim przyjmującym, Facundo Conte.
- Jest niezły. Naprawdę niezłe ciacho -
szepnęłam sama do siebie i zaśmiałam się, jakbym powiedziała jakąś głupotę, ale
to jednak była prawda.
Po kilkunastu minutach wyłączyłam
komputer, ale miałam spory problem z zaśnięciem, przez co przewracałam się z
jednego boku na drugi.
- A może powinnam mu jakoś wynagrodzić tą
piłkę w głowę?
- Nie no, przecież on na pewno nie ma
czasu...
- Chociaż...
- Nie...
- Nosz kurwa mać...
- Śpij, Alka, śpij...
Obudziłam się rano ze sporymi problemami. Mimo to musiałam się jednak zwlec z łóżka i zacząć szykować do wyjścia do
"Energii".
- Panie przyjacielu, budzimy się -
szturchałam Adama, próbując jednocześnie strącić z niego kołdrę.
- Nieee, błagam nie dziś - wymamrotał
łapiąc się za głowę.
- Widzę, że wczoraj się działo.
- Weź przestań, tylko zrób kawy biednemu
człowiekowi.
- Biedny to ty będziesz, jak za pół
godziny nie wyjdziesz z domu do fitnessu - zaśmiałam się.
- Za jakie grzechy - mruknął, podnosząc
się ze swojego łóżka.
Po zjedzeniu śniadania i wypiciu sporego
kubka kawy, oboje opuściliśmy mieszkanie i pokierowaliśmy się, Adam do klubu,
ja do "Energii".
Pogoda była okropna. Nie dość, że było
szaro i ponuro, to jeszcze zaczęło padać, przez co moje włosy pofalowały się
jeszcze bardziej, niż były normalnie.
Na szczęście nie miałam daleko do hali,
dlatego po kilkunastu minutach byłam już na miejscu.
- Dzień dobry - przywitałam się, jednak w
gabinecie trenera nie zastałam jego, ale panią która porządkowała papiery na
biurku.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się.
- Trenera jeszcze nie ma?
- Ćwiczy już z zawodnikami - odparła.
- Jak to?!
- Są tam od jakichś 20 minut.
Słysząc te słowa, zerwałam się biegiem w
stronę boiska. Kilka sekund później wparowałam tam z roztrzepanymi włosami i
dziwacznie zwisającym szalikiem. Siatkarze rozciągali się po jednej stronie
boiska, a po drugiej dostrzegłam trenera rozmawiającego ze swoim rozgrywającym,
Nicolasem Uriarte. Podeszłam do niego i próbowałam wytłumaczyć się ze spóźnienia.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie.
Ten jednak na nawet na mnie nie spojrzał
i w dalszym ciągu kontynuował dyskusję z graczem.
- Panie trenerze! - krzyknęłam.
W tym momencie przerwał rozmowę i
poklepując Nicolasa po ramieniu odesłał go na ciąg dalszy rozgrzewki, po czym
spojrzał na mnie ze skrzywioną miną.
- Proszę sobie zapamiętać jedną rzecz :
na pierwszym miejscu są zawsze stoją moi zawodnicy, a na drugim pani, jasne?
Spuściłam wzrok na podłogę, a moja twarz
omal nie eksplodowała z czerwoności wywołanej wstydem i zażenowaniem.
- Po prostu chciałam pana przeprosić za
spóźnienie, nie wiem jak to się stało - wymamrotałam.
- Nie spóźniła się pani, po prostu my
zaczęliśmy dziś wcześniej, bo gramy jutro mecz - odpowiedział.
Dalej nie skierowałam spojrzenia w jego
stronę, lecz po chwili poczułam dotknięcie czubka nosa, po czym w końcu
odważyłam się podnieść wzrok i zobaczyłam, że to właśnie trener próbuje
poprawić mi humor. Udało mu się.
- Dobrze, proszę zająć się teraz swoimi
obowiązkami, za chwilę zaczynamy - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- Już się robi - odwzajemniłam uśmiech i
zrobiłam to o co mnie prosi.
- A wy co? Skończyliście? - powiedział do
zawodników, którzy wgapiali się we mnie jak w obrazek. - Biegamy! - zarządził i
stanął blisko nich, a ja w tym czasie popędziłam do magazynu po piłki.
Godzinę później...
Siedziałam przy boisku, trzymając
jednocześnie moje notatki ze studiów, aby w wolnych chwilach móc przeglądać
zapisane kartki, żeby ciągle być na bieżąco z materiałem.
- Co czytasz?
_______________________________________________________________
Mamy rozdział numer 2. Cieszę się, że odwiedziło mnie już kilka osób i mam nadzieję, że będzie Was jeszcze więcej :) Kolejna notka pojawi się w czwartek, a do tego czasu gdyby na przykład ktoś miał ochotę pogadać, podaję swojego aska -------> http://ask.fm/ParticleYou ;) Dziękuję za wejścia i zapraszam już w czwartek :) Miłej niedzieli, buziaki ;*
#uzależniona_od_siatkówki
Według mnie Alicja zbyt bardzo przejęła się Facundo. Przecież jest sportowcem i w głowę oberwał niewątpliwie nie raz! Reakcja trenera trochę chyba zbyt gwałtowna. Ale poza tym rozdział świetny. I coś czuję, że polubię Adama ;3
OdpowiedzUsuń